Spis treściDZIEŃ 1:PROM GDYNIA – KARLSKRONADZIEŃ 2: KARLSKRONA, VIMMERBY, SIGTUNAVIMMERBYNocleg w marinie w SIGTUNADZIEŃ 3: SIGTUNA, AXMARBRYGGA, MAVIKENS CAMPINGMAVIKENS CAMPINGDZIEŃ 4: MAVIKENS CAMPING & BURTRASK CAMPINGDZIEŃ 5: BURTRASK, STORFOSEN, ARTIC CAMP JOKKMOKKDZIEŃ 6: JOKKMOKK, KIRUNA, NARWIKDZIEŃ 7: NARVIK, SVOLVAR, KABELVAG, GIMSOYAPodobne wpisy Plany były różne. Najpierw mieliśmy od razu z Karlskrony ruszyć na zachód w stronę Oslo i potem w stronę Flam. Żartowaliśmy czy uda nam się dotrzeć na Lofoty, ale przecież nikt nie trakował tego poważnie. W końcu na podróż po Norwegii mieliśmy jakieś 16 dni. Mało, by uderzyć tak daleko. O wszystkim jednak zadecydowała pogoda. Prognozy były tak złe, że 2-3 dni przed wyjazdem myśleliśmy o tym, czy całkiem nie zmienić kierunku. Czy nie jechać do Hiszpanii albo gdziekolwiek indziej, gdzie prognoza nie pokazuje deszczu non stop. Tak znaleźliśmy się w Szwecji. Nasza trasa to mix planowania i spontanu. O Lofotach rozmawialiśmy dłuuuugo, już zrezygnowaliśmy, ale rozmowa na Facebooku i spotkanie z Łucją w Jokkmokk sprawiło, że zmieniliśmy zdanie. Nasza trasa na Lofoty to urocze miejsca, malownicze kempingi, zwłaszcza jeden ulubiony, atrakcje dla dzieci. Przyda się? No to lecimy!:) DZIEŃ 1: PROM GDYNIA – KARLSKRONA To już wiecie!:) Więcej o naszych doświadczeniach na promie pisałam TU. DZIEŃ 2: KARLSKRONA, VIMMERBY, SIGTUNA VIMMERBY Malownicza wioska Astrid Lindgren. Dzieciaki szaleją – nasze wrażenia i dużo zdjęć z tego magicznego miejsca znajdziecie TU. Z Karlskrony jedziemy niemal pustą drogą -200 km. Nocleg w marinie w SIGTUNA Sigtunę, kawałek za Sztokholmem, wybierają nasi znajomi – ma być ładnie i urokliwie, a przed nami jakieś 340 km. Jest super! Piękne widoki. Marina, łódki, restauracja na wodzie i nocleg na parkingu z widokiem na wodę. Śniadanie, które jedliśmy w Sigtunie to niezmiennie moje ulubione. Rano obowiązkowo spacer po kolorowej uliczce, gdzie nawet supermarket wygląda malowniczo, pyszne kanelbulle w rękę i ruszamy dalej. DZIEŃ 3: SIGTUNA, AXMARBRYGGA, MAVIKENS CAMPING Po poranku w Sigtuna śmigamy dalej na północ. Tym razem postój wybieramy ze względów strategicznych (w połowie drogi, po niecałych 200 km, by dzieciaki nie były zbyt zmęczone)… i kulinarnych. Łukasz wyszukuje malowniczą AxmarBrygga – niesamowicie klimatyczna restauracja, nad wodą, świetne jedzenie – ryby, śledź, bardzo dobre desery i malownicza okolica, by wybiegać dzieciaki. MAVIKENS CAMPING Z Axmarbrygga robimy 280 km w stronę miejsca, w którym spędzimy noc. Najpierw zaglądamy na parking z widokiem na niesamowity most. Tam jest jednak za głośno i za tłoczno, by rozłożyć się na noc. Śpimy w okolicy Mjallom na zachwycającym Mavikens Camping. Czerwone domki, bardzo dobra infrastruktura, fiordy, woda i zupełnie na uboczu nasze kampery. Bajka! DZIEŃ 4: MAVIKENS CAMPING & BURTRASK CAMPING Ta bajka sprawia, że w piątek lenimy się i spędzamy powolny poranek, przedpołudnie i popołudnie odpoczywając, spacerując i podziwiając okolicę. Atrakcji jako takich dla dzieci brak, ale jest przyroda, woda, patyki, gry i towarzystwo – czego chcieć więcej? 🙂 Leniwy dzień sprawia, że długo biwakujemy w Mavikens i odpuszczamy jakiekolwiek inne atrakcje w dzień. Wybieramy kolejny kemping niecałe 300 km na północ. Burtrask Camping wita nas temperaturą 13 stopni i mocnym wiatrem. Może właśnie to sprawia, że nie jestem jego fanką, nawet pomimo cudnego różowego nieba. Dzień 5 zaczynamy lekką depresją – mokro i zimno! Uciekajmy! DZIEŃ 5: BURTRASK, STORFOSEN, ARTIC CAMP JOKKMOKK Cel: Jokkmokk, miasto Samów, ludu Północy. Po drodze, trochę dzięki marudnej Jagodzie znajdujemy miejsce niczym z bajki: wodospad w Storfosen. Niesamowite widoki, idealne miejsce na spacer lub na piknik. Spędzamy tam trochę czasu i na wieczór docieramy do Jokkmokk. Arctic Camp Jokkmokk to raj dla dzieciaków! Wielki kemping z jeziorem, gigantycznym placem zabaw, basen, sklepikiem, salą do bilarda, restauracją. Dzieci nie widzimy wcale – do późnej nocy latają po placu zabaw. DZIEŃ 6: JOKKMOKK, KIRUNA, NARWIK Jokkmokk na początek. Po śniadaniu na trawie (nie pada, nie wieje, jest więcej niż 13 stopni) i małym szale na placu zabaw. Po spotkaniu z Łucją, która wywraca nasza plany do góry nogami, ruszamy do kluczowej atrakcji w Jokkmokk, czyli Ajtte – Swedish Mountain and Sami Museum. Jak sama nazwa wskazuje muzeum poświęcone jest lokalnej kulturze i życiu ludu Samów zamieszkującego te tereny od lat. Do oglądania masa tradycyjnych ubrań, narzędzi, namiotów, w których Samowie mieszkali, a do tego przeróżne atrakcje dla dzieciaków łącznie z zabijaniem komarów na czas 😉 Gdyby to było w życiu takie proste…. 🙂 Nam najbardziej podobał się zimowy pokój, w którym można poczuć trochę tutejszej zimy. Na miejscu jest też restauracja, gdzie można spróbować tutejszego przysmaku numer 1, czyli mięsa z renifera. Renskav to jedna z typowych szwedzkich potraw – gulasz z renifera, ziemniaki, żurawina. Próbujemy też delikatnie wędzonego mięsa z renifera oraz marynowanego w sałatce. U mnie bez zachwytu, reszta zadowolona. Z Jokkmokk podjeżdżamy do Kiruny nakarmić renifery, posiedzieć trochę nad jeziorem, a potem już trasa do Narvik. Tam śpimy, by Dnia 7 dojechać na Lofoty 🙂 Trasa do Narvik, której Google Maps zaznaczyć mi nie chcą jest absolutnie zachwycająca – pustkowie, góry, śnieg w oddali, a po w sierpniu cudowne różowe niebo. Bajka! DZIEŃ 7: NARVIK, SVOLVAR, KABELVAG, GIMSOYA Pobudka w Narvik dość traumatyczna. Ledwo wstaję z Jagodą, ledwo otwieram oczy po nocy z akompaniamentem deszczu, a tu ktoś wali do drzwi. Pod kamperem nasi znajomi, z którymi podróżujemy i jakiś długowłosy Norweg. Kamper się zakopał w mule. “Budź Łukasza, bo będzie jeszcze gorzej!”…. tu powinnam zakończyć znanym hasłem “to be continued”, ale Wy już wiecie, że dojechaliśmy na Lofoty – do Svolvar, do urokliwego Kabelvag, aż wreszcie na plażę Gimsoya… ale to już inna historia 🙂 Poniżej zobaczycie wszystkie punkty na mapie (Google Maps odmówił zaznaczenia trasy, gdy wpisałam mu Jokkmokk – nie mam pojęcia, czemu) i dotychczasową trasę na Lofotach 🙂
Religia w Szwecji. Przez. Gabi. -. 21 listopada 2016. 1. Szwedzkie podejście do religii zawsze wydawało mi się bardzo ciekawe. Z jednej strony Szwecja to jeden z najbardziej świeckich krajów w Europie. Z drugiej – prawie 70% Szwedów wciąż należy do Svenska Kyrkan (Kościoła Szwecji) według jego strony. Na początku uroczystej akademii przypomniano o ważnej dla Polski rocznicy: 1 maja minęło 10 lat od wejścia Polski do UE. Uczczono ją trzema polskimi tańcami: polonezem, trojakiem i cieszyniokiem. W klimat słonecznej Grecji wprowadziły wszystkich uśmiechnięte przedszkolaki, które pod kierunkiem Jolanty Pendel zatańczyły taniec z filmu "Grek Zorba". Więcej przeczytasz w wydaniu papierowym lub po zalogowaniu się. Uczestnicy święta mieli niepowtarzalną okazję aby dowiedzieć się, co obecnie dzieje się na górze Olimp, bo program artystyczny, przygotowany przez uczniów szkoły pod opieką Anny Banat, oparty został na mitologii greckiej. – Dla wszystkich gości i mieszkańców Olimpu mniejsze i większe nimfy śpiewały piosenki oraz tańczyły sirtaki i inne tańce greckie. Nie mogło zabraknąć piosenki z repertuaru Anny German "Greckie wino" w wykonaniu Olgi Bernat, czy piosenki Eleni "Troszeczkę ziemi, troszeczkę słońca" w wykonaniu Zosi Zełep. W czasie swoich występów tancerki zerkały ukradkiem na Zeusa, mając nadzieję, że któraś z nich spodoba się mu i ten, tak jak Europę, porwie ją na swoim grzebiecie. Lecz tym razem Zeus był wierny swojej Herze. Wszyscy się wreszcie dowiedzieli skąd się wzięły nasze codzienne smutki, troski i te "pały" w dzienniku. To wszystko przez puszkę Pandory. Jej historię wyśpiewał Ksawery Zdeb, a w rolę Pandory wcieliła się Zuzia Woźny – scenariusz przedstawienia objaśniała koordynator projektu, prowadząca szkolne zespoły taneczne Wanda Górna. – Grecja to nie tylko morze, piękne plaże, słońce czy Olimp, to także wspaniała grecka kuchnia. Specjalnie na uroczystość przybyli greccy kucharze aby popisać się swoimi tanecznymi, umiejętnościami i przeprowadzić taneczne "kuchenne rewolucje". Cała uroczystość, to była prawdziwa grecka uczta, podczas której gości i uczniów zabawiały zespoły taneczne Iskra i Iskierka. Imię szkoły zobowiązuje, aby uczniowie posiadali dużą wiedzę na temat swojego patrona, dlatego dlatego od kilku lat osiągają sukcesy w powiatowych konkursach wiedzy o Unii Europejskiej. Zwycięzcy ostatnich: Jakub Ząbek i Ksawery Zdeb – laureaci III miejsca oraz Zuzanna Woźny, która zajęła IV miejsce w konkursie dla klas II-III "Mały Europejczyk", Kacper Wesołowski i Konrad Wróbel – zwycięzcy oraz Zofia Zełep – zdobywczyni III miejsca w konkursie dla klas I-IV "Jestem Polakiem i Europejczykiem" zostali wyróżnieni i nagrodzeni podczas uroczystości, na którą przybyło wielu gości sekretarz z biura poselskiego Lidii Geringer de Oedenberg, dyrektorzy szkół i przedszkoli, przedstawiciel straży pożarnej w Urazie, sołtysi, radni, proboszcz z Urazu ks. Adam Sobótka, pracownicy urzędu gminy, rodzice oraz uczniowie. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za komentarze Internautów do artykułu: Kawałek Grecji w Urazie. Jeżeli uważasz, że komentarz powinien zostać usunięty, zgłoś go za pomocą linku "zgłoś". Bardzo często zadajecie mi pytanie, które miejsce odwiedzić, jeśli do Grecji wybieracie się zimą? Rewelacyjną grecką destynacją na zimę są na przyklad Saloniki. To jedno z najpiękniejszych miast całej Grecji. Co prawda w Salonikach nie znajdziecie zabytków na miarę ateńskiego Akropolu, ale Saloniki mają swój niepowtarzalny urok. Strona głównaza darmo w sztokholmieMuzeum koników i inne ciekawostki na Gamla Stan Nie, to nie będzie kolejny post z serii spacer uliczkami Gamla Stan, choć akurat takich zdjęć mam na dysku setki. Nie przeczytacie tu też o zamku królewskim, katedrze czy Muzeum Nobla, bo o dwóch pierwszych już na blogu pisałam, a ostatnie wybitnie mi do gustu nie przypadło. Dziś będzie za to o kilku bardziej lub mniej znanych punktach na mapie sztokholmskiej starówki, o które – moim skromnym zdaniem – warto zahaczyć podczas zwiedzania szwedzkiej stolicy. A zatem, zaczynajmy ;). ŻELAZNY CHŁOPIEC Chyba każde większe miasto ma taką swoją atrakcję turystyczną, którą nazywa się sekretną czy nieznaną, bo może w przewodnikach rzadziej o niej piszą, ale i tak przyciąga turystów. W Sztokholmie taką ciekawostką jest zdecydowanie posążek żelaznego chłopca (järnpojke), znajdujący się na placu za kościołem fińskim od 1967 roku. Autorem figurki jest Liss Eriksson. Co najbardziej przyciąga w figurce, to jej rozmiar – żelazny chłopiec liczy sobie zaledwie 15 cm, co czyni go najmniejszych pomnikiem w Sztokholmie. Dodatkową atrakcją są także jego ubrania – co rusz ktoś zakłada mu jakiś szalik i czapeczkę, więc zaglądając za kościół fiński, nigdy nie wiemy, w jakim stroju chłopiec nas przywita. Jak widać na poniższym zdjęciu, w zimie doczekał się nawet pelerynki… i znicza na rozgrzewkę ;). KAMIEŃ RUNICZNY Kamienie runiczne uwielbiam i zjeździłam całkiem ładny kawałek wokół Sztokholmu, by tylko zobaczyć coś nowego. O ile, oczywiście, przymiotnik nowy może w jakimkolwiek stopniu opisywać takie zabytki ;). Taką wycieczkę po okolicy bardzo polecam, ale jeśli czasu nie starczy, a i tak chcecie zobaczyć jakiś kamień runiczny – wystarczy rozejrzeć się po Gamla Stan. Bo taką ciekawostkę znajdziemy w budynku na rogu Prästgatan i Kåkbrinken. Jakim cudem kamień znalazł się w fundamentach budynku, dokładnie nie wiadomo - zapewne trafił na plac budowy wśród innych kamieni i po prostu go wykorzystano, nic się przecież nie może zmarnować… Według szacunków archeologów, kamień pochodzi z końca XI wieku, czyli jest starszy od samego Sztokholmu ;). PUB AIFUR [ Źródło: Google Maps ] Jest to doświadczenie, które może dać po kieszeni, ale zapewniam – warto się wykosztować. Aifur to coś pomiędzy pubem a restauracją, albo raczej: część przypomina pub, gdzie można na stojąco lub siedząco (jak znajdziecie miejsce ;) ) sączyć miód pitny, a część to klimatyczna restauracja w średniowiecznym stylu. Wyobraźcie sobie sytuację, że tuż przed wejściem na salę przebrany za Wikinga kelner dmie w róg, by móc w ciszy, która właśnie zapadła, obwieścić nadejście nowych gości. Po czym przedstawia Was wszystkim już ucztującym, a następnie prowadzi na Wasze miejsca. Po chwili kelnerka w średniowiecznej sukni przynosi napoje w glinianych kuflach, zespół na żywo gra tradycyjne utwory sprzed lat, a wszędzie wokół wiszą tarcze… wystrój pubu też jest w końcu mocno średniowieczny. Mimo cen odpowiednich do lokalizacji (za danie zapłacimy ok. 200-300 koron, a za szklankę piwa ok. 100 koron), miejsce przyciąga tłumy. Rezerwację można zrobić tylko dla większej grupy, więc zaglądając tam we trójkę bez rezerwacji, odstaliśmy w kolejce pewnie ze 2-3 godziny, zanim znalazło się dla nas miejsce… Ale i tak było warto ;) MÅRTEN TROTZIGS GRÄND Niewielka uliczka wiodąca z Västerlånggatan do Prästgatan jest powszechnie znana jako najwęższa uliczka w Sztokholmie. W najwęższym miejscu alejka Mårtena Trotziga – bogatego mieszczanina niemieckiego pochodzenia, mieszkającego w Sztokholmie na przełomie XVI i XVII wieku – liczy sobie zaledwie 90 centymetrów. Ściany są ozdobione licznymi graffiti, a zrobienie sobie tam zdjęcia bez innych turystów wymaga ogromnej cierpliwości… albo przyjścia tam wcześnie rano ;). MUZEUM DREWNIANYCH KONIKÓW Położone tuż przy rynku, na lewo od Muzeum Nobla, nie przyciąga zbyt wielu turystów. Większość mija Muzeum drewnianych koników bez zaszczycenia go nawet spojrzeniem, traktując je jako kolejny sklep z pamiątkami. A przecież wszyscy wiedzą, że na Gamla Stan pamiątki są najdroższe, więc lepiej rozejrzeć się za sklepami nieco dalej od rynku… A to błąd, bo choć w budynku mieści się też sklepik, to jednak właśnie to niewielkie muzeum z darmowym wstępem jest zdecydowanie warte wizyty. Choć muzeum nie jest duże, to jednak posiada kilka ciekawych obiektów – oczywiście, zakładając, że lubicie koniki z Dalarny ;). Sporo z nich jest wystawionych na sprzedaż, choć zakupy w tym miejscu mogą nieźle dać po kieszeni - za większego konika zapłacimy nawet koron ( zł). Mi najbardziej przypadły do gustu maleńkie koniki – do niektórych dostawiano nawet lupy, bo inaczej nie dałoby się im dokładnie przyjrzeć! Jak już wspomniałam, wstęp do Muzeum drewnianych koników jest darmowy. Od maja do grudnia muzeum jest otwarte codziennie, w marcu i kwietniu tylko od wtorku do soboty, zaś w styczniu i lutym – jeśli naszłaby nas ochota na zajrzenie do środka, musielibyśmy umówić się na indywidualne zwiedzanie. Naturalnie na Gamla Stan znajdziecie dużo więcej pięknych i ciekawych miejsc, do których zdecydowanie warto zajrzeć. A najlepiej po prostu schować mapę i przewodnik do plecaka i po prostu pozwolić sobie pobłądzić po tych małych, klimatycznych uliczkach… Bo Gamla Stan jest piękne o każdej porze roku :)Kategoria: Druga wojna światowa Data publikacji: 1 września 1939 roku w Sztokholmie na pniu sprzedawały się bilety na premierowe pokazy filmów – w Rigoletto wyświetlono amerykański film Furia w reżyserii Fritza Langa z Sylvią Sydney i Spencerem Tracym w rolach głównych, w Dramaten ruszył jesienny repertuar z premierowym pokazem spektaklu Złote gody. Niepokój wisiał jednak w powietrzu. Największy ruch panował w sklepach spożywczych, gdzie sztokholmczycy wykupywali zapasy żywności, a szczególnie kawy. Balkony wzdłuż promenady Norr Mälerstrand zamieniono w spiżarnie, więc wyraźniej niż zapach morza czuć było wtedy aromat ziaren. Szwecja a wybuch II wojny światowej W tym samym czasie szwedzki rząd obradował w Kanslihuset przy Mynttorget pod przewodnictwem Pera Albina Hanssona, który – jak podawał dziennik „Social-Demokraten” – „wyglądał spokojnie jak zwykle”. Obecny był też oczywiście minister obrony, Per Edvin Sköld. Tego popołudnia podjęto kluczowe dla kraju decyzje: Szwecja ma pozostać neutralna, w najbliższy piątek odbędzie się nadzwyczajne posiedzenie rządu, należy podwyższyć gotowość bojową i wprowadzić reglamentację benzyny. Wielu porównywało ówczesną sytuację do tej z czasów pierwszej wojny światowej, kiedy Szwecja również pozostała poza konfliktem. Wspominano: oczywiście, życie bywało trudne – brakowało mleka, jajek, chleba, masła. Teraz też będzie ciężko, ale i tym razem przetrwamy. W podobnym tonie Per Albin Hansson przemawiał do narodu z głośników radiowych. Priorytetem było „utrzymanie kraju poza wojną, pielęgnowanie i ochrona niezbywalnych wartości narodowych”, czego można było dokonać jedynie we wspólnocie. Solidarność i odpowiedzialność – te dwa filary miały zapewnić Szwecji bezpieczeństwo. Od dziennikarzy i liderów opinii premier oczekiwał wyjątkowej odpowiedzialności i rozsądku w korzystaniu z przywileju wolności słowa. Zgodnie z decyzją rządu zmobilizowano dziesiątki tysięcy mężczyzn, którzy w każdej chwili mogli zostać wezwani do służby w mundurze Korony. Zobacz również:Najtragiczniejsza historia miłosna z AuschwitzBiała Śmierć. Zabijał pięciu Rosjan dziennie!Nawoływał do czystości rasowej i eliminacji podludzi. Przez niego ponad 60 tysięcy osób poddano przymusowej sterylizacji Imigranci? Solidarność wobec współobywateli oznaczała jeszcze bliższe zżycie z tym, co swoje i bezpieczne – i odseparowanie tego, co obce. Szczególnie dotyczyło to imigrantów. Do tej pory nie stanowili oni problemu, zdarzały się tylko pojedyncze przypadki zagubionych wędrowców. Dzięki skrupulatności szwedzkich urzędników wiemy, kiedy w Szwecji pojawił się pierwszy Żyd i pierwszy katolik od czasu reformacji – ponieważ musieli oni uzyskać specjalne pozwolenie na wjazd do kraju. Gdy w 1809 roku Finlandia odłączyła się od Szwecji, kraj stał się praktycznie monoetniczny i jednowyznaniowy. Jednak już wtedy pewne grupy nie były mile widziane. Dotyczyło to Cyganów, którym w 1914 roku zakazano imigracji do Szwecji. Prawo obowiązywało do 1954 roku, czyli jeszcze dziesięć lat po zakończeniu drugiej wojny światowej. Sama ustawa dotycząca obcokrajowców z 1927 roku powstała pod silnym wpływem teorii biologii ras – miała chronić pracowników przed zagraniczną konkurencją i pomóc zachować czystość szwedzkiego narodu. W dokumencie rządowym czytamy: To, że ludność naszego kraju jest wyjątkowo jednorodna, jest nieocenioną wartością. Dlatego należy kontrolować napływ przedstawicieli innych ludów, którzy nie powinni się mieszać z naszym narodem. Podzielał to zdanie dyplomata Folke Malmar, który w październiku 1938 roku ostrzegał przed niebezpieczeństwem wynikającym z nazbyt wielkodusznej polityki Szwecji: Po początkowym przyjaznym przyjęciu żydowskich przybyszów, podyktowanym współczuciem dla wygnańców z innego kraju i dumą z powodu zaofiarowanego schronienia, zaczęło wzrastać uczucie dyskomfortu, potem dojmująca niechęć i w końcu nastąpiło stadium czwarte: dramat oszczerstw, prześladowań, a nawet rozlew krwi, ucieczka prześladowanych do innych krajów, gdzie nigdy nie było tych problemów lub o nich zapomniano. Spalona synagoga w Monachium. Noc kryształowa Tego samego roku doszło do wydarzeń „nocy kryształowej” – masowych prześladowań niemieckich Żydów. Mimo to Szwecja nie zmieniła wymogów paszportowych, według których dokumenty osób pochodzenia żydowskiego miały być wyraźnie ostemplowane literą „J” – po to by łatwiej było je zidentyfikować. Socjaldemokraci proponowali złagodzenie prawa migracyjnego, ale spotkali się z oporem, szczególnie ze strony studentów i związków zawodowych. Wiosną 1939 roku studenci z uniwersytetów w Lund i Uppsali zażądali powstrzymania napływu Żydów do Szwecji. Do apelu przyłączyło się szwedzkie Stowarzyszenie Drobnych Przedsiębiorców. Dyskusja na uniwersytecie w Lund dotyczyła pytania, czy pozwolić dziesięciorgu niemieckim lekarzom żydowskiego pochodzenia osiedlić się w Szwecji. Studenci byli zdania, że obcokrajowcy będą odbierać im pracę. Nawet wybuch wojny nie zmienił tego nastawienia. Sytuacja ludności żydowskiej 1 września 1939 roku 16 Żydów wydalono z kraju, kiedy próbowali przekroczyć granicę estońsko-szwedzką. Wypatrzyła ich załoga estońskiego statku kontroli granicznej. Zostali zatrzymani i internowani na wyspie Utö. Uchodźców nie przyjęto do kraju, ponieważ przybysze, jak informował dziennik „Dagens Nyheter”, nie mieli prawa postawić nogi na szwedzkiej ziemi bez „zadowalających dokumentów i najlepiej by było, gdyby udali się na „następną plażę, gdzie są milej widziani”. Per Albin Hansson Ocena sytuacji była w świetle obowiązującego prawa właściwa, a uchodźców – 14 mężczyzn, kobietę i dziecko – wysłano z powrotem do Estonii, gdzie zostali aresztowani i skierowani do kolejnego transportu na Litwę. Prawdopodobnie niewiele osób czytających tego dnia gazetę zauważyło notatkę o wydaleniu paru żydowskich uchodźców, zajmując się sprawami naprawdę palącymi, które opisywała pisarka Astrid Lindgren w swoim dzienniku: „Kiedy udałam się do mojego handlarza kawy i chciałam kupić konkretne ćwierć kilo, natknęłam się na szyld na drzwiach: Zamknięte. Kawa wyczerpana”. W żadnym szwedzkim dzienniku nie pojawiły się informacje o sytuacji społeczności żydowskiej, które zachowały się we wspomnieniach Alfredy Laufer, pielęgniarki z Łodzi. Alfreda w 1945 roku otrzymała status uchodźcy w Szwecji i przebywała w sanatorium w miejscowości Spenshult, przerobionym czasowo na ośrodek dla przybyszów. Gdyby przyjechała do Szwecji przed wojną, w jej paszporcie widniałby dobrze widoczny stempel z literą „J” – jak „jude”. Wspomnienia Alfredy Przeżyłam w Łodzi i w łódzkim ghetcie straszliwy okres inwazji niemieckiej i w skróceniu chciałabym opisać moje i mych braci przeżycia. Niemcy zaraz po wkroczeniu do Łodzi postanowili wytępić [„wyodrębnić” – dopisano długopisem] Żydów spośród reszty ludności, wydano więc nakaz noszenia oznak żydowskich: z początku opasek żółtych szerokości 10 cm, później zmieniono to na łaty kształtu gwiazdy Dawidowej; również koloru żółtego, które naszyte były na każdym odzieniu na widocznym miejscu na piersiach i na plecach. Wszystkie mieszkania żydowskie znaczone również były gwiazdą Dawidową. Miało to swój cel: Żydów „łapano na robotę”. (…) „Złapać” miał prawo każdy Niemiec czy Niemka. (…) Nadeszła sroga zima, a z nią dekret opiewający skupienie wszystkich Żydów w północnej dzielnicy miasta, nieskanalizowanej, po większej części zabudowanej zapadłymi, drewnianymi domkami i nie wszędzie oświetlonej elektrycznością. Miasto musiało być do marca „judenrein” [czyli „oczyszczone z Żydów”]. Kto do tego czasu nie wyprowadził się sam do ghetta, został ewakuowany przymusowo przy akompaniamencie celnych strzałów. I tak rozpoczęła się ciężka walka o dach nad głową. Walka – 160 tysięcy osób mieszkać miało tam, gdzie miejsca było z górą na 40 tysięcy. Na osobę przeznaczone było 1,5 metra kwadratowego, a więc w małych, zapadniętych izdebkach lokowało się po 10 osób. (…) Tablica z informacją o utworzeniu getta i zakazie wstępu na jego obszar osobom postronnym. Podobne tablice były gęsto rozstawione wzdłuż całego ogrodzenia getta. Stanęli mieszkańcy ghetta przed smutną rzeczywistością. Choroby szerzyły się w zastraszającym wprost tempie. Tyfus i dur brzuszny i plamisty dziesiątkowały ludność, nie było warunków na najmniejsze przestrzeganie higieny. Skąpo było z wodą, mydło trudne było do zdobycia, opał w minimalnej ilości: 1 kg drzewa i 7 kg brykietów miesięcznie. Nie wiadomo, czy zużyć go w celu zagotowania wody [do] strawy, czy też przygrzać sobie trochę wody do mycia, żeby wszy, ta obrzydliwa i roznosząca się plaga, nie były tak dokuczliwe. (…) Wysiedlenia były (…) osobnym rozdziałem życia ghetta i bodajże najtragiczniejszym. Mimo że miejsca wysiedleń przez cały czas były dla nas wielką niewiadomą, niemniej jednak wisiały nad ghettem jak miecz Damoklesa. Nie mieliśmy żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym, za czytanie gazet czy słuchanie radia groziła kara śmierci; zdarzyło się nawet kilka wypadków wieszania za to na oczach ludności i rodziny winnego. Nie wiedzieliśmy nic o istnieniu Auschwitzu czy innych obozów zniszczenia. Może wiedziały o tym jednostki, które ryzykowały, nastawiając życie, ale ogół nie znał prawdy. Jednakże faktem było, że „stamtąd” nie ma wiadomości, a co najboleśniejsze – rozdzierano bezwzględnie rodziny. Odbierano dzieci od matek, mężów od żon, kobiety od mężów i dzieci. (…) Było to 1 września 1942 roku – trzecia rocznica wojny. Pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu przy ul. Łagiewnickiej. Leżało tam podówczas wraz z dziećmi 430–440 chorych; oprócz tego był szpital dziecięcy – około 200 łóżek – gruźliczy i chorób umysłowych: 200–300, chorób zakaźnych 200, prewentorium około 100. Godzina 5 rano, przed wszystkie szpitale zajeżdżają auta, duże, ciężarowe, szczelnie nakryte plandekami. Obsługa aut to Rollkommando, komando zniszczenia. Ubrani w impregnowane kombinezony, gumowe rękawiczki i maski na twarzy. Zadaniem ich jest uważać, aby bezwzględnie wszyscy chorzy załadowani zostali na auta. W razie nieposłuszeństwa groziła śmierć. Ładować na auta musiał personel szpitala. Nie jestem w stanie opisać paniki, jaka zapanowała wśród chorych, kiedy dowiedzieli się, o co chodzi. Spośród wszystkich przeżyć, nawet natury osobistej, wspomnienie rozpaczy chorych największe robi na mnie wrażenie. Któż zdoła opisać wzrok błagający o życie, rozdygotane ręce, zbierające swe rzeczy. Przekonałam się wówczas, jakże silny może być zew do życia. (…) W oczach ich widać było trwogę, umęczone chorobą ciała goniły resztkami sił. W szpitalu dziecięcym wyrzucano dzieci przez okna i te w popłochu uciekały do swoich domów. Z prewentorium wypuszczono dzieci tylnym wyjściem, oprawcy zastali pusty budynek. (…) Szwedzka prasa Wydarzenia, których świadkiem była łódzka pielęgniarka Alfreda Laufer, umknęły uwadze szwedzkiej opinii publicznej. Po krótkim niepokoju Szwedzi powoli wracali do codziennych zajęć. Od samego początku wojny zajęcia w szkole odbywały się jak zwykle. Dzieci z nową energią po wakacjach uczyły się szwedzkiej geografii, wkuwały tabliczkę mnożenia, trenowały robótki ręczne i gimnastykę. Wojna była zabawą: pod numerem 119 na ulicy Birgerjarlsgatan kilkoro maluchów „bombardowało” ulicę z czwartego piętra za pomocą zrzucanych z balkonu siatek napełnionych wodą – na szczęście obyło się bez ofiar. Dorośli wykazywali nieco większe zainteresowanie – na liście książkowych bestsellerów czołowe miejsca zajmowały „wojenne” pozycje: Krok za krokiem Winstona Churchilla, 10 milionów dzieci Eriki Mann (powieść będąca krytycznym opisem nazistowskich metod wychowawczych), a na końcu podium: Czy Niemcy mogą wygrać? Ivana Lajosa, który wątpił w twierdzącą odpowiedź na zadane w tytule książki pytanie. Jedną z najpopularniejszych książek w Szwecji była „Krok za krokiem” Winstona Churchilla We wrześniu Większość szwedzkich gazet wcale nie rozpisywała się na temat prześladowań Żydów – pojawiały się tylko krótkie notatki. Niektóre napisane w optymistycznym (lub ironicznym) tonie, jak na przykład ta opublikowana w „Svenska Dagbladet” 17 stycznia 1940 pod tytułem Niemcy w Warszawie chronieni przed tyfusem: Frontowe wagony tramwajów w Warszawie zostaną zarezerwowane dla Niemców – żołnierzy i cywilów – podczas gdy miejsca siedzące dla Polaków i Żydów będą osobno wydzielone. Zarządzenie motywowane jest strachem przed tyfusem i gorączką plamistą, które panują w Warszawie, oraz faktem, że choroby te przenoszone są przez wszy znajdujące się na ubraniach. Z tego powodu jeżdżenie tramwajem tym samym wagonem co Polacy i Żydzi stanowi zagrożenie zdrowia dla Niemców. Gazeta dodała, że choć warszawskie tramwaje posiadają niewielką liczbę wagonów, „nie powinno to stanowić dużego utrudnienia dla Niemców, którzy będą musieli stać w trakcie podróży”. Inne podawały suche fakty, jak w kilkuzdaniowej notce opublikowanej 3 listopada 1941 roku w „Dagens Nyheter” pod rzeczowym tytułem Kara śmierci dla Żyda opuszczającego getto: Generalny Gubernator Krakowa Frank wydał rozporządzenie, zgodnie z którym zabrania się Żydom opuszczania utworzonego getta bez pozwolenia, pod groźbą kary śmierci. Ta sama kara spotka osoby, które świadomie będą próbować ukrywać takich »uchodźców«. Procesy będą odbywać się w ramach specjalnych sądów. Kontrola nad opinią publiczną Równie ważna była kontrola nad opinią publiczną i wzmacnianie poczucia lojalności wobec kraju. Redakcje dostawały „szare karteczki” z listą tematów, które można było opisywać, i tych, o których należało milczeć. Dziennikarze mieli między innymi unikać „sarkazmu, krzywdzących sformułowań i insynuacji”. Wiosną 1940 roku dziesiątki publikacji zostało skonfiskowanych. Zwykle powodem była krytyka Hitlera. Tydzień po tym, kiedy w Szwecji przyjęto możliwość cenzury prasy, minister sprawiedliwości Karl Gustaf Westman podkreślał w przemówieniu w pierwszej izbie parlamentu, że obywatele nie mogą traktować wojny jak „klubu dyskusyjnego”. Zgadzał się z nim Günther, który twierdził, że szwedzka prasa powinna się wstrzymać z krytyką „procesu zmian”, które zachodzą w Europie. W końcu również Per Albin Hansson, mimo wszelkich wątpliwości związanych z istnieniem cenzury w demokratycznym społeczeństwie, zgadzał się ze swoimi ministrami w tym, że lepiej trzymać społeczeństwo z daleka od „tak skomplikowanych tematów”. A sprawy były wyjątkowo skomplikowane. Na początku wojny część szwedzkiej armii podziwiała sukcesy Niemców – ich efektywność, kompetencje i odwagę, z jaką armia zajęła cały kontynent w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. Oficerowie przyjęli więc zaproszenie niemieckiej armii na wizytę w Berlinie, w trakcie której strona niemiecka mogła pochwalić się strategicznymi sukcesami. Kiedy Niemcy tłumaczyli Szwedom efektywność Blitzkriegu, przedstawiciele szwedzkiej armii zdecydowali się założyć bardziej dyskretne czapki polowe, żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Im krócej nad Szwecją świeciło słońce, tym strach przed wojną był większy – szczególnie gdy sąsiednia Finlandia walczyła z sowiecką ofensywą zimą 1939 roku, a Niemcy 9 kwietnia 1940 roku zaatakowali Norwegię. Zmiana frontu? W czerwcu 1940 roku wojska norweskie poddały się, a król Håkon VII i następca tronu Olof wraz z przedstawicielami rządu szukali schronienia w Londynie. W tym samym czasie Szwecja zezwoliła niemieckiej armii na przejazdy przez swoje terytorium – pociągi transportujące niemieckich oficerów jeździły głównie nocą, by nie wzbudzać niepokoju wśród ludności. Dopiero w wyniku przerwania pasma niemieckich sukcesów na przełomie 1942 i 1943 roku rząd Szwecji powoli zmienił kurs w kierunku prozachodnim. Artykuł stanowi fragment książki Kraj nie dla wszystkich. O szwedzkim nacjonalizmie, która właśnie ukazała się na rynku pod patronatem Ciekawostek Historycznych Jesienią 1944 roku Szwecja zerwała stosunki handlowe z Niemcami. Jednocześnie konieczna stała się poprawa lodowatych stosunków z sąsiadami. Per Albin Hansson był zaangażowany w szkolenie norweskich i duńskich sił policyjnych na terenie Szwecji. To on otrzymał bezpośrednią propozycję przyjścia z pomocą krajom skandynawskim. Jego duński odpowiednik, pełniący funkcję premiera Wilhelm Buhl, w listopadzie 1943 roku poinformował Hanssona, że jeśli będzie to absolutnie konieczne, Dania poprosi o udzielenie pomocy militarnej, a w marcu 1945 wspominał o możliwości wystąpienia z petycją o szwedzką pomoc wojskową, by pomóc utrzymać po- rządek w Danii. Priorytetem było zachowanie równowagi w najbliższym otoczeniu. „Dlaczego nic nie zrobiono?” – zastanawiała się w tym samym czasie Anna Jachnina, urzędniczka Opieki Społecznej z Warszawy, która przyjechała do Szwecji jako uchodźczyni i przebywała w azylu w Vrigstad. Artykuł stanowi fragment książki Kraj nie dla wszystkich. O szwedzkim nacjonalizmie, która właśnie ukazała się na rynku pod patronatem Ciekawostek Historycznych nakładem Wydawnictwa Poznańskiego Zobacz również
.